Grudzień zaczął się dla mnie mocno podróżniczo. Co dziś odchorowuje w łóżku :) Ale pierwsze 2 tygodnie grudnia spędziłam na podróżach po Polsce. Najpierw odwiedziłam Poznań, gdzie byłam gościem na Festiwalu dla dzieci i młodzieży ALE KINO. I tu od razu muszę się pochwalić nagrodą Złotych Koziołków dla najlepszego filmu, jakim jest Rakieta- w kinach od 6 grudnia. To tyle z prywaty :) Jeśli kogoś interesuje moje życie zawodowe, to odsyłam tu: SPECTATOR.
A z krainy pyrów przeniosłam się do magicznego Krakowa, gdzie królowała wiśniówka, śliwowica i gorzka żołądkowa na ciepło:) i do tego pyszne dania.
Kiedy wyjeżdżam, jedzenie staje się najważniejszym rytuałem dnia. Bo choć rzadko jadam na mieście, to takie wyjazdy pozwalają mi bezkarnie objadać się w restauracjach. W Krakowie i Poznaniu postanowiłam popróbować nowe smaki, a szczególnie zupy.
W śnieżycę z przyjaciółką Asią i po zaprzyjaźnieniu się z kulturą i filmem indonezyjskim, postanowiłyśmy odwiedzić indonezyjską restauracje w Poznaniu- Warung Bali. Od samego progu przywitały nas egzotyczne zapachy, co przy panującej wówczas śnieżycy, wywołało w nas dość paranoiczną radość. Rozłożone na miękkich materacach, oddawałyśmy się smakowym rozkoszom. Ja zajadałam się przepyszną, bardzo delikatną z nutką słodyczy zupą Soto Betawi- aromatyczna i rozgrzewająca zupa z mleczka kokosowego. Serwowana z wołowiną bądź warzywami.
A na drugie danie podano mi przepyszne kawałki ryby- karmazyna- w chrupiącej panierce z papryką.
Nigdy w Indonezji nie byłam, ale dzięki tym potrawom w malutkim stopniu ją poczułam :)
Zaraz po przybyciu pociągiem na warszawski Dworzec Centralny, przywitał nas Jarmark Świąteczny, a na nim stoisko, obok, którego nie mogłyśmy przejść obojętnie. A mianowicie stoisko to sprzedaje regionalne przysmaki Podlasia, robione z najwyższej jakości produktów w Dworze Bartla tuż nad Biebrzą. Urokliwe miejsce na odpoczynek o każdej porze roku.
Pyszny, ciepły i aromatyczny bigosik dodał nam sił do dalszej podróży. I tu się muszę przyznać do małego grzeszku. Nie jadam mięsa, nawet ryb staram się unikać, ale na wyjazdach można sobie pozwolić na małe przewinienia :) dlatego teraz dałam sobie przyzwolenie na bigos z prawdziwą kiełbasą.
I kolejny kierunek to Kraków, który przywitał mnie ciepło i nalewkowo-alkoholowo. Nigdzie tak dobrze nie smakuje wiśniówka z sokiem cytrynowym czy gorzka żołądkowa na ciepło jak w grodzie Kraka. Najlepsze trunki podają w Chimerze tuż przy kinie Pod Baranami. A doskonałym dodatkiem była przepyszna zupa borowikowa z łazankami.
Ale nie obyło się od smakowania czegoś nowego... a mianowicie zupa krabowo-rakowa. Nie wiem jak smakują raki i pewnie nie powinnam ich jeść, ale cóż... kolejny grzeszek. Zupa-krem przypomina kolorem zupę dyniową i podobnie jak ona mocno rozgrzewa. Ale smak jest niewyobrażalnie dobry!
Po 2 tygodniach zawitałam do mojej Warszawy. Chora, zmęczona, ale i szczęśliwa, bo w swojej małej kuchence na Popiełuszki, będę mogła sobie przyrządzać smakołyki na zimowe wieczory!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz